Strona:Antychryst.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spostrzegłam carewicza z żoną w ciemnem jakby wróżebnem zwierciadle.
— Wiem, że mnie kocha — mówił mi carewicz raz o swej małżonce — toć wszystko dla mnie porzuciła.
Teraz gdy lepiej zrozumiałam carewicza, nie mogę go nawet obwiniać za to, że tak źle żyje ze żoną. Oboje niewinni — oboje winni; zbyt różni i nieszczęśliwi; każde z nich na swój sposób. Mała lub średnia niedola zbliża ludzi, zbyt wielka — rozdziela ich.
Są oni jak dwaj ciężko ranni w jednem łóżku. Nie mogą sobie pomódz nawzajem: każde poruszenie jednego sprawia ból drugiemu.
Niektórzy ludzie tak przywykli do cierpienia, że zda się dusza ich we łzach — jak ryba w wodzie, bez łez — jak ryba na piasku. Uczucia ich i myśli raz przygięte do ziemi, już się nie podniosą jak gałęzie wierzby płaczącej. Księżna jest jedną z tych istot.
Carewicz ma dużo swoich strapień; a zawsze gdy przyjdzie do żony, widzi cudze cierpienie, któremu nie może pomódz. Żałuje jej, ale miłość i współczucie — nie to samo. Kto chce być kochanym, niech się lęka współczucia. Ach wiem z własnego doświadczenia, jaka męka żałować, a nie mieć siły pomódz. W końcu strach nas bierze przed tym, którego żałujemy.
Tak oboje niewinni, oboje nieszczęśliwi i nikt im nie zdoła pomódz prócz Boga. Biedni, biedni!