Strona:Antoni Piotrowski - Józef Chełmoński. Wspomnienie.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Józef spał na »łożu«, w którem był jakiś stary siennik, Staś na środku pracowni »na firance«, ja na mojej łóżczynie za piecem. Najpierwszy zaczynał piać jak kogut budzący, Staś. Mot, mot’ moj! Mot mot’, mój! i »zbierał gnaty« z firanki, zaczynał się myć, parskał i prychał. Józef wskakiwał jednym ruchem w ubranie, po wykonaniu kilkunastu ruchów gwałtownych w stroju bardzo prymitywnym; nazywało się to »Danse intime« — trzeba przyznać, że nazwa dobrze zastosowana.
Potem zjawiał się stary model Jędrzej. Żołnierz z 31 roku, a potem Mikołajewski pogromca Szamila. Nastawiał on ten sam samowarek z Zajęczej, który to samowarek z zaciętością niektórych rzeczy trzymał się nas pomimo burz i gromów.
Rozpoczynał się koncert żabi, wszyscy powtarzaliśmy na rozmaite tony. »Pij pan erbatu, czaj nie poroch« — potem była »arbata« albo »orbita«, albo nawet »urbata«. Każda nowa zmiana wyrazu wywoływała huragan śmiechu.
Potem zaczynała się robota. Panowała cisza, przerywana wykrzykami Józefa: »Szoj!«.
Na to hasło spoglądaliśmy na jego obraz, pewno coś kapitalnego zrobił! Zrobił wtedy »Zjazd na polowanie« — o świcie zimowym, gwiazdy jeszcze na niebie, mróz tęgi, dymi para z koni.

Jakiż opar dymi z koni,
Jakże ostro wiara goni!

cytował Wincentego Pola Józef, malując.
— Jamtuse, namaluj tego pana! — zawołał Józef, stanął w moich psach (miały to być niedźwiedzie), przekrzywił futro i pozował.
Wtedy przekonałem się, że samo malowanie jest niczem. Obraz skomponowany z natchnienia jest rzeczą łatwą do malowania, tylko to właśnie, co go tworzy, nie jest do nauczenia.
Figura namalowana przezemnie w obrazie Chełmońskiego, wsiąkła w resztę i była dobra.
Potem ja pozowałem mu do chłopca, jadącego sankami w kożuszku i z dubeltówką, podczas zamieci śnieżnej, konie łaciaste wpierały się silnie w zadymkę miałkiego śniegu. Potem »Pan marszałek jedzie do miasta«. Sanie, okryte perskim dywanem, dwóch panów w sankach. Jeden młody, dzielny, z czapką futrzaną na lewem uchu, drugi, stary wąsal z fajką o wspaniałym bursztynie, puszczał wonny dym. Młody parobek, w białym podolskim kożuchu, prowadził dzielnie czwórkę rasowych koni, w poręcz, zaprzęg bałagulski[1] z bronzami. Śnieg trochę zmiękły, mieni się kolorami muszli perłowej. Niebo o tonach tak subtelnych, że czuło się mokrawy powiew wiatru, przesyconego wilgocią. Na horyzoncie sylweta miasta. Nie było na tym obrazie jednego centymetra kwadratowego, któryby był obojętny.

Gdy obraz ten znalazł się na wystawie w Krakowie, jakiś niefortunnie zawistny malarz rzekł w obecności starego woźnego Stanisława:[2]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Bałagulski — przymiotnik od bałagula: woźnicy, furmana
  2. Przypis własny Wikiźródeł Najprawdopodbniej winno być malarz rzekł w obecności starego woźnego do Stanisława.