Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

huczna muzyka, stało się cicho, jak w grobie! Starościc spójrzał po biesiadnikach — wszyscy jak siedzieli, tak i zasnęli raptem, by zaczarowani!.. Szarpnął jednego, drugiego, chcąc obudzić; napróżno! Krzyknął na sługi, — nikł się nie odezwał, tylko głuche echo poszło po komnatach i puszczyki jękły na dachu!.. a zegar na wieży, straszliwie, jakby na trwogę, zaczął północ dzwonić; wicher dziko zajęczał w kominach, zadrżały okna, drzwi z trzaskiem się rozwarły, i w stalowéj zbroi, z hełmem na czole, z spuszczoną przyłbicą, z ogromnym mieczem u boku, wszedł jakiś rycerz olbrzymiéj postawy, i wolnym, poważnym krokiem zbliżył się do biesiadniczego stołu, a kładnąc swą ciężką rękę na ramieniu starościca, rzekł groźnie: — Przybywam na zaprosiny; gdzież moje miejsce u twego stołu?
Starościc, dzięki szumiącemu w głowie trunkowi, ochłonąwszy z pierwszego przerażenia, i wszystko to biorąc za krotochwilę kolegów, uprzejmie zaczął przepraszać nowego gościa, mówiąc, że już się go był nie spodziewał; podał mu krzesło, postawił przed nim pełny puhar, i zaczął pleść smalone duby i pustować; a gość w milczeniu spełniał tylko czarę po czarze, i z pod przyłbicy iskrzącym się wzrokiem wkoło spozierał.
Nareszcie powstał i rzekł: — Dziękuję! a teraz gościnność za gościnność; pójdź ze mną!
I nieprzytomnego, ujął pod rękę żelaznem ramieniem i wyprowadził z pałacu. I przyszli na cmentarz, i stanęli na grobie starosty. Rycerz swym mieczem odwalił głaz grobowy i ciemnym lochem pociągnął za sobą swego towarzysza, osłupiałego ze zgrozy. I stanęli w nędznéj, spróchniałéj, zapadłéj chacie, bez dachu, z dziurawemi ścianami, brudnéj i wilgotnéj, bez pieca, bez stoła, bez ław i bez żadnych sprzętów, — podobnéj do wielu chałup we wsiach starościca.