Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uprosił starościca, który chciał natychmiast budować kościół i plebanją, by to na potém odłożył, a przedewszystkiem z ludźmi się pojednał, i krzywdy ich, jak można, wynagrodził; bo, mówił, Bóg miłosierny miléj to przyjmie, niż wszelką inną ofiarę, a nic nie pomoże i sto kościołów, jeśli choć w jednym głos pokrzywdzonego brata da się słyszeć, którego nie zagłuszą ani zakupione modlitwy, ani śpiewy, ani organy i dzwony. A co do probóstwa, to od tego taki zupełnie chciał się wyprosić, gdyż mówił, że nie chce, aby źli ludzie ztąd zgorszenie brali, sądząc że on tumani pana starościca i zyski zeń dla siebie ciągnie; — to to poczciwa dusza! ale nic nie pomogło, bo taki i plebanja stanęła.
Taką świętością okupiwszy wszystkie swe winy, piątego roku, jak raz w rocznicę zdarzenia na cmentarzu, jakem już wam powiedział, Bogu ducha oddał, w zupełnéj przytomności umysłu, z największą, z najprzykładniejszą pobożnością, ze zbudowaniem ludzkiem. A zapisawszy majątek ubogim krewnym, zabezpieczył wieczysty fundusz na szkółkę i na dobroczynne zakłady dla włościan, którym też na wieczne czasy, o połowę zmniejszył wszystkie powinności. I dziwne zachcenie! — dodał jeszcze w testamencie, że niezmienną jego jest wolą, aby nikt już po nim w tym pałacu nie mieszkał, i aby ten piękny ogród był obrócony na cmentarz. Tak się też i stało: pałac idzie w gruzy, a w poświęconym ogrodzie najpierwiéj pochowano zebrane na starym cmentarzu rozproszone kości, jakby wynagradzając dawną poniewierkę, a potem nie mało, jak widzicie paniczu, gości nań przybyło! Tam i ksiądz proboszcz odpoczął, Panie świeć nad jego duszą! tam i ja lada dzień poniosę posiwiałą głowę, a syn mój obejmując po mnie dzwony i motykę, pierwszy raz wystąpi w nowym obowiązku, kopiąc grób dla mnie i dzwoniąc dla mojéj duszy!