Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/62

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Dzieckiem już, zamyślona w cieniu gęstych drzew,
    Ty uchodziłaś nieraz z złotych komnat dworu.
    Gdy słońce nad szumnemi wierzchołkami boru
    Cięgnie swój płaszcz w zachodu malowany krew —
    I opromienia śnieżne szczyty gór Lahoru.

    Tak strojnej w złoto, perły i rubinów żar.
    Pochylało ci czoło to jałowe brzemię —
    I marzyłaś, jak biedne jest człowiecze plemię,
    I marzyłaś, jak rozdać jałmużniczy dar,
    I marzyłaś, jak zniszczyć zło, co kala ziemię

    Przetoż dla twego serca zachowywał los
    Tę cześć, by w jeden dzień najwyższe ponieść straty:
    Stracić młodość i piękność, chanów skarb bogaty,
    I ojcu, co mu z bólu wnet pobielał włos,
    Otworzyć niebo twojej miłości skrzydlatej.

    Na posadzkach z rubinu, w Tadżije-Mahál,
    Gdzie meczety świetnieją od tych sztucznych kwiatów,
    Co mieszają promienie tęczowych pryzmatów
    Z falowaniem draperyj bieliźnianych fal —
    Pod baldachimem z złota, pereł i szkarłatów —

    Murang Seib, odziany w swój prostaczy wór,
    Zasiadł, gdzie jego ojciec siadywał rodzony,
    A Dżihan, bezlitośnie od syna shańbiony,
    Biały włos obsypuje popiołem, o mur
    Bije głowę i jęczy żałobnemi tony.

    Ażeby wejść tem rychlej na wyniosły szczyt,
    Seib wszystko zniweczył naokoło siebie —
    Jest dziś sam — po dwu braci swych nagłym pogrzebie,