Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rzeka z gór spływa krwią ludzką gorąca,
I wrogów w czerwienie mogilne swe strąca.

Bendegus rozlewa deszcz śmierci obfity,
Ilekroć wyrzuca swój grot jadowity.
Jak orkan szalony, w krwi płynąc potoku,
Miecz jego nie próżno mu wisiał u boku,
I, w czaszkę Makryna raz bijąc za razem,
Na miazgę mu strzaskał ją groźnem żelazem.
A Sasa Dytrycha gdy grotem ukole,
Jak gwóźdź wbity mocno — grot stanął mu w czole.

I nigdy już Makryn nie widział zórz słońca,
Bo upadł w ciemności, co w groby go strąca.
A słońce znów blaskiem wesołym zalśniło,
Lecz nie dla Makryna już ono świeciło.
A Dytrych, jak bawół, co wyje szalenie,
Gdy czuje, jak w głowę go walą kamienie,
W tył z bólu się rzucił i gromy wyzywa,
I, łamiąc na dwoje, grot z czoła wyrywa.

„Poddaj się, Dytrychu, waleczny ty Sasie!“
— Dopókim jest żywy, nie poddam ci ja się!“
„Oddaj się na łaskę — niełaskę mej woli!“
— Nie, nigdy, przenigdy nie zniosę niewoli!“
I Dytrych, podobnie jak buldog zażarty,
Gdy sforą rozjadłą opadną go charty, —
To w tył się potoczy, to naprzód poskoczy,
A grot mu tkwi w czole i miga mu w oczy.

„O, szkoda cię, wodzu walecznych zastępów,
Byś już dla zgłodniałych miał żerem być sępów.