Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A więc tak uczynili. Orły uleciały
Z miejsca, gdzie ten straszliwy czyn był dokonany;
Pradziad usnął w mogile, latami złamany,
Według woli zwrócony twarzą na upały
Słoneczne, na lazury i na burz orkany.

Enochio, twierdzo mężów straszliwych gromady,
Pieczaro gwałtowników, niezwalczonych grodzie,
Ty, coś nigdy nie znała — w rozpaczy ni głodzie —
Strachu, ani wyrzutów! drżał syn Elma blady,
Kiedyś stanęła przed nim w zmarłych wieków lodzie!

Widział twe wielkie schody, a na nich ogniste
Pochodnie, co się wiją w nocnych wiatrów pyle,
Słyszał ryki niedźwiedzi i lwów, które sile
Twych łańcuchów uległy. Widział przezroczyste
Fale twych wód, gdzie czarne jęczą krokodyle.

I ze wszech stron w tym groźnym, żelaznym potworze
Śpiących z otwartem okiem dochodziły tchnienia,
I tylko tu i owdzie, śród mroków milczenia,
Jakieś widma żałobne opuszczały łoże,
By słuchać tajemniczych szmerów nocy cienia!

Lecz oto z łona mroków rozdartych, od dzikiej
Granicy puszcz, co huczą wrzawliwym cyklonem,
Jakiś jeździec straszliwy na rumaku wronym,
Z zaciśniętymi pięśćmi, z grobowemi krzyki
Biegł przez góry i doły w galopie szalonym!

A jego jasne włosy w splotach jak rzemienie
Ulatywały z szumem, a koń biegł z tententem,
A za nimi z chrapliwym i długim lamentem