Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było południe. Właśnie nieszczęsny bohater z pod Laojanu opuszczał redutę wraz ze swemi żołnierzami, przyszedł zaś nowy karauł. Nowi ludzie byli już zgoła wrogo usposobieni względem nas i zaprowadzili w więzieniu mały stan wojenny. Obliczono dokładnie ilość więźniów w każdej celi, żołnierze rozstawili się na wałach i koło okien — i znów gorączkowo oczekiwano kniazia.
Waśka nakoniec otworzył swoje tajemnicze laboratorjum i wydał Pawłowi krótki rozkaz:
— Dzwoń!
Paweł uderzył w dzwon, z którym krążył w różnych kierunkach na placu reduty — i tym sposobem wszystkich dyżurnych zawiadamiał, że obiad gotowy. Dyżurni galopem jęli pędzić do kuchni. Każda cela wysyła do kuchni dwóch ludzi (codzień innych), z których jeden trzyma dwa wielkie cynkowe kociołki do zupy; kociołki te zowią się „baki“. Drugi nosi dzbanki na gorącą wodę do herbaty. Na odgłos dzwonu dyżurni w podskokach, jakby na wyścigi, śpieszą do kuchni, aby, tworząc queue, jak w kasie teatralnej, znaleźć się możliwie najbliżej Waśki.
Cela nasza (Nr. 15) mieściła się prawie tuż obok kuchni; znalazłem się też (byłem dziś dyżurny) jednym z pierwszych w szeregu.
W kuchni był wielki komin o trzech olbrzymich kotłach: w jednym gotowano zupę (i mięso), w drugim kaszę, w trzecim wodę.
Waśka z nader uroczystą miną, dzierżąc potężnej miary łyżkę cynową w ręku — rozlewał zupę w „baki“.