Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stróż w naszym domu miał dwa mieszkania, tak zwaną „dyżurkę“ w bramie, oraz izbę w suterenie, gdzie pomieścił żonę. Koło drugiej po północy Jakób kombinował, że już wszyscy lokatorzy są w domu, że więc może opuścić dyżurkę — i szedł do swej Cytery.
Tymczasem zdarzyło się, że przyszedłem o czwartej. Dzwoniłem bez końca, uderzałem kijem w bramę, kołatałem klamką, ale w rozkosznych objęciach swej ukochanej — Jakób nie słyszał nic. Gdym tak łomotał rozpaczliwie i mówił sobie: — Ktoś śpi, aby ktoś nie mógł spać! — usłyszałem za sobą głos:
— Widzę oto, że pan się do bramy dostać nie może — powiedział Widłak.
— Złość mnie ogarnia, ale cóż chcecie... Jakób świeżo po ślubie — to się z żoną gzi a migdali...
— Ach, jak też pan mówi nieskromnie, aż obraza uszu boskich...
— No, a jakże mam mówić?...
— Grzech popełnia konieczny, grzech nakazany. Bo to już Pan Bóg miłosierny w łasce swojej tak uczynił, że nieinaczej się człowiek rodzi, jeno z grzechu, a znowu ten grzech — to sakrament — i niemałą z tego człowiek ma uciechę.
— Zgadzam się na tę piękną peryfrazę, ale dlaczegóż ja mam stać na ulicy tak długo?
— Pewnie sprośna to okoliczność ku utrzymaniu pokolenia Adama, ale chłop powinienby mieć zastanowienie... i nie zapominać otwierania bramy. Obowiązek — to święta rzecz...