Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cieniem unosił się w dali na widnokręgu — cisza była dokoła — i tylko nietoperze od czasu do czasu przelatywały powietrze kołową linją, niby rumaki na arenie cyrku. Pod szerokim, rozłożystym plantem siedzieli nasi przyjaciele. Upojeni winem i rozmową, rozeszli się na sen późno po północy.
Nazajutrz z rana, kiedy Sertorjusz ujrzał Adonizję, zbladł z przerażenia. Co się stało? Adonizja miała włosy białe, jak srebro. W jedną noc osiwiała. Tu i owdzie przeświecały jeszcze złote promiona. Wiedziała już o tem. Służebnice ją zawiadomiły. Przejrzała się w zwierciadle.
— To ze snu, o który się modliłam. Widać, że była w tem pycha, której bogowie nie lubią i pomścili się nade mną. Widzenie miałam przerażające, a tak prawdziwe, że mi serce zaczęło się szarpać i przez cały ranek, niby ptak, łopotało. Śniło mi się, że ta góra Wezuwjusz, co tak zielenieje w słońcu od winnic, taka cicha i dobroczynna, naraz się otworzyła i buchnęła ogniem tak straszliwym, że pół nieba zasłoniła płomienistą chmurą — aż ogień ten spłynął jakby potokiem na wsie i miasta sąsiednie — i żeśmy wszyscy pod tą falą ognia zatonęli i zamarli. Cały świat tak zginie. Nie od wody zginie, lecz od ognia. Osiwiałam z przerażenia. Ale zniosłabym wszystko, gdyby nie ten ból, co mi serce przeszywa! Ratujcie mię, Sertorjuszu, Arystodemie!
Arystodem dał jej ziółka uśmierzające. Chwilowo jej to pomogło, ale niedługo potem pochwycił ją ból stokroć ostrzejszy.