Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

terę, tak wielką, jak góra. Potwór siedział nad nim i ryczał głuchym głosem. Chwilami słyszała łoskot ciała, toczącego się do przepaści i widziała krwawy ślad, którym Ras znaczył urwiste spadki gór. Krzyczała wtedy przerażona, zimnym potem zlana, i gorąco modlić się zaczęła do Allaha-Pocieszyciela. Dzień i zgiełk, panujący w kasbie, gawędy i plotki sąsiadek nie przynosiły jej ukojenia. Zbladła, miała oczy, podkrążone od bezsennych nocy i czerwone od łez, drżące usta i nie znikający wyraz lęku na pięknej twarzy.
Nagle przybiegł do niej od „kadi“[1] stary kulawy czausz[2] i pełnym służbowej tajemniczości i surowości głosem oznajmił:
— Czar Aziza, żono Rasa ben Hoggara! Na rozkaz naszego kadi masz się stawić przed jego obliczem na sąd.
— Zaczyna się moja męka! pomyślała kobieta, a serce ścisnęło się jej boleśnie. Trwało to jednak chwilę tylko. Wyprostowała się dumnie i odparła:
— Sidi! Kadi może wezwać mnie przed siebie, lecz nie na sąd, bom nie zbrodniarka i przepisów „Świętej Księgi“ przestrzegam surowo... Poczekaj chwilkę przed domem. Muszę się przebrać, aby godnie stanąć przed tym, który powinien być obrońcą Koranu[3].

Tymczasem wieść o zjawieniu się czausza przed domem Rasa lotem błyskawicy obiegła całą kasbą. Tłum kobiet i starców zgromadził się przed domem; wypytywano czausza o przyczynę wezwania żony Rasa do kadi i o tem, co z nią uczyni sędzia.

  1. Sędzia i wójt wiejski.
  2. Woźny.
  3. „Święta Księga“ — nauka Mohomeda.