Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego kaida Glaui, o porzuconej żonie i o wypadku na polowaniu.
— Zabiłeś, młodzieńcze, panterę! — wykrzyknął stary. — Możesz mi się odrazu odwdzięczyć za pomoc i leki. Czy jesteś dość przytomny i silny, aby przypomnieć sobie miejsce, gdzie leży zabity przez ciebie zwierz?
— Jeżeli znajdziesz czerwone skały Dżurf, wskażę ci to miejsce, Sidi, — odparł Ras.
— Czy czujesz w sobie dość siły, aby dojechać tam? — pytał niespokojnie hakim.
— Myślę, że tak! Czuje się silniejszym teraz i ból mi nie dolega — rzekł ranny.
— No, to jedziemy, bo gdy drugie słońce zajrzy zabitej panterze w oczy, straci ona siłę magiczną — objaśnił starzec. — Musimy się spieszyć.
Ras dopomógł czarownikowi wyszukać zabitego zwierza. Starzec był uszczęśliwiony i odrazu wziął się do roboty. Wydłubał panterze oczy, wyrwał jej niektóre kły i pazury, wyciął serce i worek żółciowy i wkońcu zdarł z grzbietu duży kawał skóry.
— Co będziesz, Sidi, robił z tem wszystkiem? pytał ździwiony Ras.
Abd-er-Ferhut usiadł przy nim i, starannie zawijając w szmaty swoje skarby, objaśnił:

— Potrzebne mi to było oddawna na talizmany, na najbardziej potężne „herz“[1] przeciwko ranom i śmierci od kul i noża, na podniecenie odwagi, a żółć — na lekarstwo dla synów sułtana. Żaden z hakimów i kahinów w Mahrebie[2] nie posiada takiego skarbu, jaki trafił dziś w moje ręce! Niech Allah wynagrodzi ciebie, synu!

  1. Amulety.
  2. Marokko.