Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i co uczyniła, słuchając jego namów, słów pieszczotliwych, błagań pokornych i namiętnych.
Nie mogła tylko zrozumieć, co teraz z nią będzie i co ma robić dalej.
Myślała o tem i w dzień i w nocy, chodząc i pracując jak we śnie, przybita, zdumiona, ponad wyraz i zrozumienie, zrozpaczona, prawie obłędna.
Ona — córka Hadża, co dwakroć odwiedził grobowiec potężnego Proroka, przestała oczy swoje zwracać ku Niebu, a modły i myśli ku Allahowi.
Nie śmiała, a może czuła wielką niesprawiedliwość, przed którą nie obronił jej Allah-Muhaimin, Allah-Hadi, Allah-Adl[1]. Był dla niej słabej i opuszczonej — Allahem Czadid i Madhill[2].
Za co?
Buntowała się w niej dusza i zrywał się szał nienawiści i zawziętości, rodzącej myśli bluźniercze i krwawe zamiary.
Odpędzała od siebie myśl o Rasie, całą siłę wspomnień wytężając, aby ciągle widzieć przed sobą oblicze Saffara el Snussi. Namiętność zmysłów, szał upojenia, przeszedł w zaciekłą nienawiść, zimną, jak ostrze noża, wbijanego w gorące ciało człowieka. Gdy się z mgły minionych dni zjawiała piękna, pełna zachwytu i uwielbienia, twarz Araba, Aziza czyniła dziewięć magicznych znaków i szeptała formułę zemsty i przekleństwa.

— Aziail! Rudiail! Demrat i Afrit! Nar, adżaż, hanecz, ifri, demmgabor![3]

  1. Muhaimin — obrońca, Hadi — przewodnik, Adl — sprawiedliwy.
  2. Czadid — straszliwy, Madhill — poniżający.
  3. Duchu północy! duchu zachodu! Demoni ognia, huraganu, wężów, przepaści, krwi, mogiły! (Patrz E. Doutté, l. c.)