Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, nie! — zawołał. — Walczę ze swoją miłością ku tobie, Czar Aziza, a gdy widzę ciebie przed sobą, gdy tonę w otchłani twoich oczu, płonie moje serce i błaga o miłość i pocieszenie...
Uderzył konia ostrogami i odjechał szybko, nie oglądając się.
Aziza pozostała sama ze swemi myślami, a były one rojne i niespodziewane, bo któż odgadnie i zrozumie myśli kobiety, gdy poczuje ona miłość tuż przy sobie? Łatwiej ująć burzliwy potok górski w łożysko z kamieni, niż skierować myśli niewiasty, poruszonej miłością mężczyzny, na drogi rozsądku...
Karawana przybyła wreszcie do Konstantyny.
Aziza ze zdziwieniem i przykrością przyznała się samej sobie, że radość prędkiego spotkania męża zbladła i przygasła. Robiła sobie wyrzuty bez końca, lecz nic nie pomagało. Oblicze Rasa w jej wyobraźni ciągle zasłaniała piękna twarz Saffara el Snussi. Czekała na niego. Późnym wieczorem przyszedł smutny i przybity.
— Stało się nieszczęście! — rzekł drżącym głosem. — Listy gończe kaida, ścigające Rasa, doszły aż tu i spahisi wtargnęli przedwczoraj do mego domu, aby schwytać mego przyjaciela, lecz on zdołał zbiec i ukrył się w Biskrze[1]. Znajdziemy go prędko, gdyż posłał do mnie zaufanego człowieka. Gorzej to, że ciebie także, Aziza, poszukują ludzie kaida, chcą wziąć, jako zakładniczkę, wiedząc, że Ras stawi się w Tarudancie, aby zwolnić żonę. Wtedy zginiecie oboje... oboje!
Saffar zakrył twarz rękoma.

— Co robić? — spytała Aziza, czując, że serce jej bić przestało. — Ratuj, świętobliwy sidi, ratuj!

  1. Biskra — jedna z największych oaz w północnej Saharze.