Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a potem odnaleźć żonę zmarłego i oznajmić jej, ze została wdową. Przyrzekłem Rasowi przed śmiercią, że uczynię to, a przecież wiesz, że umierającego oszukać nie wolno, kadi?
Stary długo milczał, unikając wzroku nieznajomego pielgrzyma, wreszcie niecierpliwym głosem rzekł:
— Wiem, że Aziza, żona Rasa ben Hoggar, opuściła naszą kasbę, lecz nie wiem, gdzie pojechała, z kim i po co. Nic nie wiem!
— Dobrze! — odpowiedział, kiwając głową gość. — Taką odpowiedź zaniosę na mogiłę Rasa. Muszę cię tylko uprzedzić, że Ras umarł w wielkiej nienawiści, płonąc zemstą za jakąś wyrządzoną mu tu krzywdę. A ty wiesz, mądry kadi, że w takich wypadkach przy mogile zbierają się najzłośliwsze dżinny, które potrafią dokonać zemsty na krzywdzicielach... Tobie nic z pewnością nie grozi, bo jako kadi jesteś zawsze sprawiedliwy, lecz może masz dzieci?
— Mam syna... — szepnął kadi.
Gość zaczął kiwać z politowaniem głową.
— Bacz, — rzekł poważnym głosem, — aby dżinny nie zemściły się na twoim synu!
Umilkli obaj i ciężka cisza panowała długo, wreszcie gość powstał i rzekł:
— Czuję walkę w twem sercu, kadi, i rozterkę w myślach twoich. Nie chciałbym być tym, który mimowoli rzuci na dom twój nienawiść i zemstę straszliwych dżinnów... Nie chciałbym!... Widziałem tu niedaleko kubbę. Będę tam odmawiał modły, a gdy wszystko się uciszy w kasbie, a ty zdołasz uporać się ze swemi myślami, przychodź do kubby i przynieś mi stanowczą odpowiedź! Ostawaj w spokoju, starcze!