Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruinach były nagromadzone całe skarby w postaci futer soboli, kun, tchórzów, gronostajów, lisów i wiewiórek, stanowiących zdobycz myśliwską, sprzedawaną zwykle w mieście Ninguta chińskim i europejskim kupcom. Od wschodu doliny rzeki Mu-Tan ciągnął się dość znaczny grzbiet Kentei-Alin, a za nim zaraz drugi — Loje-Lin; były to już południowe odnogi malowniczego Sichota-Alinu, ciągnącego się aż do rzeki Amur na północy. Za Loje-Linem, o jakie kilkadziesiąt kilometrów, przechodziła granica koreańska, a najbliższem miastem był Hun-Tchun. Rejon pomiędzy Loje-Linem a Koreą dla władz rosyjskich pozostawał w ciągu wojny całkiem tajemniczym. Wiedziano, że gromadziły się tam większe bandy chunchuzów pod naczelnem dowództwem znanego bandyty, Dżan-Dżo-Linga. Po wojnie dopiero dowiedziano się, że ten wódz chunchuzów ze swojemi bandami był na żołdzie japońskim, prowadząc wywiad i niepokojąc wojska rosyjskie od lewego flanku.
W dolinie Mu-Tan napotkaliśmy z Rykowem duże pola gao-lianu i jęczmienia. Brzegi rzeki i wpadających do niej potoków były porośnięte gęstemi krzakami. Z nich co chwila wyrywały się bażanty i daleko rzadziej szare kuropatwy. Nie była to jednak stosowna pora, a polowanie na to ptactwo wcale nie pociągało mnie z powodu obfitości ptaków i łatwości strzału.
Daleko więcej interesowały nas góry Kentei-Alin, ponieważ tam widzieliśmy stadka sarn, a na błotnistych brzegach potoków ślady jeleni.
Dwa razy jeździłem konno do lasów, pokrywających góry Kentei-Alin. Towarzyszył mi Rykow. Pierwsza nasza wyprawa pod względem myśliwskim nie była zbyt pomyślna. Nie widzieliśmy nawet śladów jeleni lub sarn. Użyłem sobie na strzelaniu orłów, które miały gniazda