Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nie przychodzę wporę. Lecz jestem zmuszony to uczynić, gdyż potrzebuję zarobku.
— Posad wolnych nie mamy — mruknął. — A zresztą dlaczego właściwie do nas pan się zgłasza? Czy jest pan specjalistą od tego rodzaju fabrykacji?
— Nie wiem dlaczego, lecz coś kazało mi iść tu! — odparłem i opowiedziałem z całą szczerością, kim byłem i kim jestem.
— Dla chemika, niestety, nie mamy roboty! — rzekł.
— Przepraszam! — szepnąłem i chciałem już odejść, gdy dyrektor mnie zatrzymał i rzekł:
— Niech pan zaczeka chwilę!
Wyszedł i powrócił z innym panem. Był to właściciel fabryki.
— Wie pan co? — rzekł dyrektor. — Mój szef proponuje panu jedną rzecz, lecz na pańskie ryzyko. Uprzedzam.
— Słucham — odpowiedziałem.
— Konkurencyjna firma wypuściła tutki z jakąś watą, pochłaniającą nikotynę. Jest to sekret naszych konkurentów. Gdyby pan potrafił wynaleźć coś podobnego, to fabryka wypłaci panu odrazu 500 rubli i w ciągu 10 lat będzie rocznie wypłacała 1000 rubli. Jak pan sądzi? Tylko, powtarzam, wszelkie wydatki na doświadczenia w laboratorjum powinien pan ponieść sam.
Powiedziawszy to, dyrektor pytająco spojrzał na mnie. Ja zaś już układałem sobie w mózgu, jaka to powinna być wata, która chwyta z dymu tytuniowego trujący alkaloid nikotyny, i już widziałem drogę, po której powinien był pójść mój eksperyment.
— Spodziewam się, że mi się ta praca uda — odparłem i nagle uczułem straszliwy zawrót głowy i bezsilnie opuściłem się na krzesło.