Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz piłka spadła, głucho uderzając o piasek. Szydło znowu cisnął ją, a gdy zmalała wysoko w powietrzu, zawołał dziwnym, rozkazującym głosem:
— Uciekaj! Wolność ci daję! Uciekaj...
Gdy piłka spadła, Szydło z pogardą kopnął ją nogą.
— Piotrze, rzuć nam piłkę! — krzyknął młody Gruzin.
Szydło przerzucił piłkę przez wierzch kratowej ściany zagrody, Gruzin złapał ją i odrzucił skazańcowi... Rozpoczęła się gra. Tłumy aresztantów walczyły o piłkę, uganiały się za nią, krzycząc i śmiejąc się. Szydło napozór wesoły uczestniczył w zabawie, lecz jakiś drobny, kłujący dreszcz, rodził się gdzieś głęboko w piersi i ściskał serce. Szydło walczył z tem uczuciem i coraz mocniej zaciskał zęby. Śmiał się głośno, lecz w jego oczach chwilami zjawiały się zdumienie i trwoga. Wreszcie zawołał:
— Dość!... zmęczyłem się...
Nic więcej nie mówiąc, ociężałym krokiem powlókł się do swej celi.
Skończyły się godziny przechadzki. Aresztanci byli już zamknięci w celach. Cicho było w więzieniu. Tylko całe drugie piętro słyszało niemilknący brzęk kajdan i odgłos szybkich i ciężkich kroków skutego skazańca. Szydło chodził i chodził po celi. Nareszcie położył się, gdy spostrzegł, że ostatnia przed północą warta zmieniać się zaczęła. Leżał, wyciągnięty, nieruchomy, z założonemi pod głową rękoma i szeroko roztwartemi, pełnemi przerażenia i oczekiwania oczami. Chwilami szczękał zębami.
Gdzieś w mieście zegar wydzwonił północ. Aresztanci drgnęli i zaczęli nadsłuchiwać. Skazaniec nie odzywał się.
Nagle po ścianie zaczęły biec, jakgdyby w popłochu, zmieszane, trwożne sygnały.
— To Szydło! — szeptano po celach.