Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Długo myślałam wczoraj, Aleksy Teodorowiczu... Przyjmuję pańskie oświadczenie.
Schylił się i pocałował ją w rękę, ona niezgrabnie dotknęła zimnemi ustami jego głowy. Czuł, że w tem miłosnem oświadczeniu niema głównej rzeczy, to jest jej miłości, i chciał krzyknąć, uciec, wyjechać natychmiast do Moskwy, ale stała blizko i wydała mu się tak niezwykle piękną, że porwany szałem, rozważył, że już za późno na rozumowanie, objął ją namiętnie, przycisnął do piersi i mrucząc coś bez związku, mówiąc jej »ty«, pocałował ją w twarz, w szyję, potem w głowę...
Odeszła do okna, bojąc się tych pieszczot, teraz oboje żałowali poprzedniego wyjaśnienia i zmięszani, zapytywali sami siebie:
»Dlaczego się to stało?«
— Gdyby pan wiedział, jaka ja nieszczęśliwa! — rzekła, ściskając ręce.
— Co pani jest? — zapytał, podchodząc do niej i również załamując ręce. — Moja droga, na litość Boską, niech mi pani powie... co pani jest? Tylko prawdę, błagam panią, samą prawdę!
— Niech pan nie zwraca na mnie uwagi — odrzekła, siląc się na uśmiech — obiecuję panu, że będę wierną, oddaną panu żoną... Niech pan przyjdzie dziś wieczorem.
Siedząc później u siostry i czytając powieść, przypominiał sobie to wszystko i wstyd mu było, że na jego wielkie, czyste uczucie tak mało odpowiedziano, nie był kochanym, a oświadczenie jego przyjęto dlatego, że bogaty, to znaczy, że uznali w nim to, co on najmniej w sobie cenił. Być może, że Julia, dziewczyna czysta i bogobojna, nie pomyślała nawet o pieniądzach, ale przecież nie kochała go, nie kochała... Więc widocznie ona miała w tem jakieś wyrachowanie. Dom doktora był mu wstrętnym swem mieszczańskiem urządzeniem,