Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

białą szyję i złoty na niej łańcuszek. — Ja do pani... — powtórzył. — Siostra przysyła parasolkę, którą pani wczoraj zostawiła.
Wyciągnęła rękę po parasolkę, ale on przycisnął ją do piersi i rzekł namiętnie, oddając się cały słodkiemu uczuciu, jakiego doznał dnia poprzedniego, siedząc pod parasolką.
— Proszę panią, niech mi ją pani podaruje. Schowam ją na pamiątkę po pani... na pamiątkę naszej znajomości. Ona taka cudowna.
— Weź ją pan — odpowiedziała i zarumieniła się — ale cudownego w niej nic niema.
Patrzał na nią z zachwytem, milcząc i nie wiedząc, co mówić.
— Cóż ja pana tak na dworze trzymam? — rzekła po chwili i roześmiała się. — Chodźmy do pokoju.
— Czy ja pani nie przeszkadzam?
Weszli do sieni. Julia Siergiejewna pobiegła na górę, szeleszcząc suknią białą w żółte kwiatki.
— Mnie nie można przeszkodzić — odpowiedziała, zatrzymując się na schodach — przecież ja nigdy nic nie robię. Dla mnie codzień jest święto od rana do wieczora.
— Dla mnie to co pani mówi jest wprost niepojętem — rzekł, podchodząc do niej. — Wyrosłem i wychowałem się w środowisku, gdzie pracowali dzień cały, wszyscy bez wyjątku, tak mężczyźni, jak i kobiety.
— A jeśli niema nic do roboty? — zapytała.
— Trzeba życie tak ułożyć, aby praca była konieczną. Bez pracy życie nie może być czystem i radosnem.
I znów przyciskając do piersi parasolkę, rzekł cicho, niespodzianie nawet dla samego siebie, nie poznając swego głosu:
— Gdyby pani zechciała być moją żoną, wszystko oddałbym. Wszystko... Niema takiej ofiary, którejbym nie poniósł.