Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc losy moje zdecydowane — rzekła siostra, gdy przyszliśmy do domu.
— Po tem co zaszło, wracać »tam« już nie mogę. Boże wielki, jakże to dobrze! Zrobiło mi się lekko na duszy.
Położyła się zaraz do łóżka. Na rzęsach jej błyszczały łzy, ale na twarzy widniał wyraz szczęścia, spała twardo i mocno, a znać było, że rzeczywiście na duszy jej zrobiło się lekko i że dopiero teraz wypocząć jest w stanie. Jakże dawno nie spała tak smacznie!
I odtąd zamieszkaliśmy razem. Bezustannie śpiewała i mówiła, że się czuje dobrze, a książki, które braliśmy z biblioteki, odnosiłem nieprzeczytane, bo czytać zupełnie nie mogła; marzyła i mówiła o przyszłości. Naprawiając moje ubranie, lub też pomagając Karpownie przy paleniu w piecu, śpiewała, lub też mówiła o swoim Włodzimierzu, o jego rozumie, pięknych manierach, dobroci, o jego niezwykłem wykształceniu, a ja zgadzałem się na to, co mówiła, choć już jej doktora nie lubiłem. Chciała pracować, żyć samodzielnie i twierdziła, że skoro tylko wyzdrowieje, wykieruje się na nauczycielkę, lub też na felczerkę i będzie sama myła podłogę i prała bieliznę. Już teraz kochała namiętnie swoje dzieciątko; nie było go jeszcze na świecie, a ona już wiedziała jakie ma oczy, jakie ręce, jak się śmieje. Lubiła mówić o wychowaniu, a że dla niej najlepszym człowiekiem na świecie był Włodzimierz, więc i wszystkie jej pojęcia o wychowaniu skierowane były do jedynego marzenia, aby mały był również czarującym, jak ojciec. Nie było końca rozmowom i wszystko co mówiła, budziło w niej żywą radość. Czasem i ja cieszyłem się, sam nie wiedząc dobrze z czego.
Zaraziłem się widocznie jej marzycielstwem. Wcale już także nie czytałem, bawiłem się marzeniami; wieczorem, nie zważając na zmęczenie, wsunąwszy rękę do