Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, dobrze byłoby ci w takiej sukni. Bardzo dobrze.
I patrząc z rozrzewnieniem na suknię, lubując się widokiem szarego rysunku, tylko dlatego, że jej się podobał, mówiłem dalej czule:
— Cudowna, prześliczna suknia! Piękna, cudowna Masza! Najdroższa moja Masza!
I łzy spłynęły z mych oczów na szary rysunek.
— Zachwycająca Masza... — szeptałem — Miła, droga Masza...
Poszła i położyła się, a ja godzinę jeszcze siedziałem przy stole i oglądałem ilustracye.
— Szkoda, żeś wyjął okna — odezwała się z sypialnego pokoju. — Boję się, że będzie za zimno. Czy czujesz, jak wieje?
Przeczytałem coś niecoś z »rozmaitości« o wytwarzaniu najtańszego atramentu i o największym na świecie brylancie. I znów wpadł mi w ręce rysunek z modną suknią, która jej się tak podobała i wyobraziłem ją sobie na balu z wachlarzem w ręku, z obnażonemi ramionami, promieniejącą, zachwycającą, obeznaną z muzyką, z malarstwem, z literaturą, i jakże maleńką, nędzną wydała mi się moja rola!
Spotkanie się i małżeństwo nasze było tylko epizodem, których niemało jeszcze będzie w życiu tej żywej i hojnie obdarzonej kobiety. Wszystko najlepsze na świecie było, jak już mówiłem, na jej usługi, otrzymywała to darmo i nawet ideje i modny ruch umysłowy służyły dla jej rozkoszy, dla urozmaicenia jej życia; ja zaś byłem tylko furmanem, który od jednej rozrywki przewiózł ją do drugiej. Teraz byłem już niepotrzebny, ona odleci, a ja zostanę sam.
I jakby w odpowiedzi na moje myśli rozległ się na dworze rozpaczliwy krzyk:
— Stra-a-ż!