Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dla kobiety tej ze zdrowym, szerszym rozumem, nieporządne życie z drobnymi kłopotami i brudami, wśród których teraz żyliśmy, bardzo było męczącem; widziałem to i sam również nie mogłem sypiać po nocach, myśli moje pracowały i łzy napływały do gardła. Traciłem głowę, nie wiedząc co robić.
Co chwila pędziłem do miasta i przywoziłem dla Maszy książki, dzienniki, cukierki, kwiaty, łowiłem razem ze Stepanem ryby, godzinami całemi brnąłem po szyję w zimnej wodzie pod ulewnym deszczem, żeby złapać miętusa i urozmaicić trochę naszą kuchnię; prosiłem pokornie chłopów, aby nie hałasowali, poiłem ich wódką, przekupywałem ich, dawałem im przeróżne obietnice. I ileż ja jeszcze innych głupstw popełniłem wtedy!
Nareszcie deszcz przestał padać, ziemia obeschła. Wstaniesz rano, o godzinie czwartej, wyjdziesz do ogrodu, rosa błyszczy na kwiatach, ptaki świergoczą, owady brzęczą, a na niebie niema ani jednej chmurki; i ogród i łąka i rzeka, wszystko takie piękne, i gdyby nie wspomnienia o chłopach, o furmankach, o inżynierze! Jeździliśmy oboje z Muszą w pole popatrzeć na owies. Ona powoziła, ja siedziałem z tyłu; ramiona miała wzniesione i wiatr igrał jej włosami.
— Prawej strony się trzymaj... krzyczała do spotykanych ludzi.
— Wyglądasz, jak stangret, rzekłem jej kiedyś.
— A może być! Przecież mój dziad, ojciec inżyniera, był stangretem. Nie wiedziałeś tego? — zapytała, obracając się do mnie i jednocześnie naśladując okrzyki i śpiewy furmanów.
— I dzięki Bogu! — myślałem, patrząc na nią. — Dzięki Bogu!
I znów rozmyślania o chłopach, o podwodach, o inżynierze...