Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja doprawdy nie mam gdzie pójść, jeśli nie przychodzę na cmentarz — mówiła do mnie ze śmiechem. — Miasto stało mi się wstrętnem. U Ażoginych czytają, śpiewają, plotkują, znieść ich nie mogę od pewnego czasu; pańska siostra jest odludkiem, M-lle Błagowo znienawidziła mnie, teatru nie lubię. Cóż ja pocznę, nieszczęśliwa?
Przychodząc do niej przynosiłem z sobą zapach farby i terpentyny, ręce miałem prawie czarne — i to się jej podobało; prosiła też, abym przychodził do niej w mojem zwykłem, robotniczem ubraniu, ale w salonie ubranie to raziło mnie i krępowało, jak gdybym był w mundurze; to też idąc tam, kładłem zawsze moje nowe kortowe ubranie. Gniewało ją to.
— Przyznaj się pan, żeś pan jeszcze nie zupełnie przyzwyczajony do swego obecnego stanowiska — rzekła pewnego razu. — Ubranie wyrobnika dokucza panu, czujesz się pan w niem nieswojsko. Niech pan powie, czy to nie dlatego, że pan pracujesz bez przekonania i że praca ta nie daje panu zadowolenia? Sam rodzaj pracy, który pan wybrałeś, to pańskie smarowanie, czyż ono pana zadawalnia? — zapytała ze śmiechem. — Wiem, że pomalowanie upiększa przedmioty i czyni je trwalszymi, ale przecież przedmioty te są własnością mieszczan, bogaczów i w rzeczywistości są zbytkiem. Po za tem pan sam mówiłeś nieraz, że każdy powinien zdobywać sobie chleb własnemi rękami, a pan nie zdobywa chleba, tylko pieniądze. Dlaczegoż się pan nie trzymasz tego słowa w dosłownem jego znaczeniu? Powinno się zdobywać chleb, a zatem trzeba orać, siać, kosić, młócić, lub wogóle robić coś takiego, co stoi w ścisłym związku z wiejskiem gospodarstwem, naprzykład paść krowy, uprawiać ziemię, budować chaty...
Marya Wiktorówna otworzyła szafę stojąca przy biurku i mówiła dalej: