Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęśliwy człowiek! — rzekła z westchnieniem Dołżykówna. — Zdaje mi się, że wszystko złe w życiu pochodzi z bezczynności, z nudów, z jakiejś pustki w duszy i jest to nieuniknionem, z chwilą, gdy się przyzwyczaimy żyć z cudzej pracy. Niech pan nie myśli, że to jest poza z mej strony, ja panu mówię to, co myślę: nie jest ani zabawnie, ani przyjemnie być bogatym. Zyskajcie przyjaciół niesprawiedliwem bogactwem — mówią — gdyż w rzeczywistości sprawiedliwego bogactwa niema i być nie może.
Rzuciła zimne, poważne spojrzenie na meble, jak gdyby chciała obliczyć ich wartość i mówiła dalej:
— Wygody i udogodnienia posiadają moc czarodziejską: z czasem przyciągają ludzi z prawdziwym hartem duszy. Niegdyś żyliśmy oboje z ojcem bardzo skromnie, a teraz, widzi pan jak jest. Czy to słyszane rzeczy — odezwała się po chwili, wzruszając ramionami — przecież my wydajemy do dwudziestu tysięcy rocznie! W zaklętej prowincyi!
— Trzeba się zapatrywać na różne udogodnienia życiowe jako na przywilej kapitalistów i ludzi wykształconych — odparłem — i zdaje mi się, że można je połączyć z każdą pracą, nawet z najcięższą i najbrudniejszą. Ojciec pani jest człowiekiem bogatym, jednakże, sam mówi, że musiał służyć jako maszynista i jako prosty wyrobnik.
Dołżykówna uśmiechnęła się i wstrząsnęła niedowierzająco głową.
— Tatuś je czasem okruszyny z chleba maczane w kwasie — rzekła. — Dla zabawy, dla zaspokojenia kaprysu!
W przedpokoju rozległ się głos dzwonka. Wstała.
— Ludzie wykształceni i bogaci powinni pracować, tak jak wszyscy — mówiła dalej: — a jeśli są w życiu jakie udogodnienia, to również wszyscy powinni z nich