Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po obiedzie dosyć zresztą złym i brudnym, Andrzej Efimycz spaceruje po swoich pokojach z rękami skrzyżowanemi na piersiach i myśli. Bije godzina czwarta, później piąta, a on dalej chodzi i myśli. Od czasu do czasu skrzypią drzwi kuchni i wygląda z nich czerwona twarz Darjuszki.
— Andrzeju Efimyczu, czy jeszcze nie czas podać piwo? — pyta zafrasowana.
— Nie, jeszcze nie czas... — odpowiada. — Poczekam... poczekam...
Wieczorom zwykle przychodzi Michał Aweryanin, poczmistrz, jedyny człowiek w całem mieście, którego towarzystwo nie cięży Andrzejowi. Michał Aweryanin był niegdyś bardzo bogatym obywatelem i służył przy konnicy, ale straciwszy wszystko, musiał objąć posadę na poczcie. Wygląd ma śmiały i czerstwy, wspaniałe siwe faworyty, dobre maniery i miły, donośny głos. Jest dobry i tkliwy, ale prędki. Gdy na poczcie kto z interesantów protestuje przeciw czemu, nie zgadza się, lub zaczyna rezonować, Michał Aweryanin czerwieni się, zaczyna się trząść na całem ciele i krzyczy piorunującym głosem: »Milczeć«. Pan Michał lubi i szanuje Andrzeja Efimycza za jego wykształcenie i szlachetność. Na innych mieszkańców patrzy z góry, jak na podwładnych.
— Otóż jestem! — mówi, wchodząc do Andrzeja. — Jak się pan miewa, kochany panie! Dokuczyłem panu już, co?
— Przeciwnie, bardzo się cieszę — odpowiada doktór. — Zawsze jestem panu rad.
Przyjacielu siadają sobie w gabinecie, na kanapce i przez pewien czas palą w milczeniu.
— Darjuszka, gdyby tak piwa! — mówi doktór Andrzej.
Pierwszą butelkę piją milcząc: doktór zamyślony, a Michał Aweryanin wesół i ożywiony, jak człowiek,