Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żawszy, wstawał, a potem mówił ze ździwieniem: »A ja znów nie umarłem!«
W mieście nazywali go Riedką i mówili, że to jest jego prawdziwe nazwisko. Lubił teatr, tak jak i ja, i skoro tylko usłyszał, że u nas urządzają widowisko, natychmiast rzucał wszystkie swoje roboty i szedł do Ażoginych rysować dekoracye.
Nazajutrz po rozmowie z siostrą, od rana do wieczora pracowałem u Ażoginych. Próba była naznaczona na siódmą wieczór, na godzinę przed jej rozpoczęciem byli już w sali wszyscy aktorzy, a po scenie chodziły starsza, średnia i najmłodsza i czytały coś w kajecikach. Riedka w długim, wyrudziałym palcie i w chustce na szyi, przyłożywszy skroń do ściany, patrzał na scenę. Ażogina matka podchodziła to do jednego, to do drugiego gościa i mówiła każdemu z nich coś miłego. Miała zwyczaj, rozmawiając z kimś, patrzeć mu w oczy i mówić cicho, jak gdyby w tajemnicy.
— Musi być bardzo trudno rysować dekoracye — rzekła cicho, podchodząc do mnie. — A właśnie przed chwilą mówiłam z panią Mufke o przesądach i widziałam, jakeś pan wszedł. Boże mój, Boże, ja przez całe życie walczyłam z przesądami! Chcąc przekonać służbę, że głupimi są wszystkie ich strachy, zapalam u siebie zawsze trzy świece i wszystkie ważne sprawy rozpoczynam trzynastego.
Przyszła córka inżyniera Dołżykowa, piękna, okazała blondynka, ubrana, jak twierdzono u nas, zupełnie po parysku. Ona nie grała, ale na próbach stawiali dla niej krzesło na scenie i nie zaczynali przedstawienia dopóki się nie zjawiła w pierwszym rzędzie, jaśniejąca i zdumiewająca wszystkich swym strojem. Jej, jako mieszkance stolicy wolno było podczas próby robić uwagi i robiła je z miłym, pobłażliwym uśmiechem; widać było, że uważała nasze przedstawienia za dziecięcą zabawkę.