Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Miasteczko było maleńkie, gorsze od wsi, i mieszkali w niem prawie sami starcy, którzy umierali tak rzadko, że aż wstyd. Do szpitala zaś i do twierdzy więziennej bardzo mało zamawiali trumien. Jednem słowem, interesa szły niedobrze. Gdyby Jakób Iwanow był fabrykantem trumien w gubernialnem mieście, wówczas miałby z pewnością własny dom i nazywaliby go Jakóbem Matwiejczem; tutaj zaś w miasteczku nazywali go poprostu Jakóbem, a ulicznicy wołali na niego niewiadomo dlaczego: Bronza. Żył biednie, jak prosty chłop, w niewielkiej starej chacie, w której była jedna jedyna izba, a w tej izbie mieścił się on sam, Marta, piec, łóżko na dwie osoby, trumny, warsztat i całe gospodarstwo.
Jakób robił trumny dobre i trwałe. Dla chłopów i dla mieszczan robił je podług swego wzrostu i ani razu nie chybił, gdyż wyższych i silniejszych ludzi nie było nigdzie, chociaż miał już siedemdziesiąt lat. Dla szlachty zaś i dla kobiet robił podług miary i używał przy tem żelaznego arszyna. Zamówienia na dziecinne trumienki przyjmował bardzo niechętnie, robił je bez miary, ze wzgardą, i za każdym razem, gdy odbierał pieniądze za swój towar, mówił:
— Prawdę powiedziawszy, nie lubię się zajmować byle czem.
Oprócz rzemiosła niewielki dochód przynosiła mu też gra na skrzypcach. W miasteczku podczas wesela