Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie rozumiem pocoś to napisał. Zresztą to twoja rzecz.
— Chcę to wydać w oddzielnej broszurze.
— To twoja rzecz.
Nastało ponure milczenie. Teodor westchnął głęboko i powiedział:
— Szkoda, wielka szkoda, że inaczej my obaj myślimy. Ach, Alosza, Alosza, bracie najmilszy! Jesteśmy obaj ludźmi ruskimi, prawosławnymi, żyjemy po pańsku; czy nam do twarzy z temi niemieckiemi i żydowskiemi idejkami? Przecież nie jesteśmy jakimiś tam awanturnikami, jesteśmy przedstawicielami znakomitego kupieckiego rodu.
— Co tam za znakomity ród? — odparł Łaptiew, hamując się w rozdrażnieniu. — Znakomity ród! Naszego dziada szarpali obywatele, a pierwszy lepszy urzędniczyna bił go w mordę. Ojca bił dziad, nas bił ojciec. Co dał tobie, lub mnie ten twój znakomity ród? Jakie nerwy i jaką krew dostaliśmy w dziedzictwie? Ty od trzech lat blizko rozumujesz, jak dziad kościelny, gadasz głupstwa i oto co, napisałeś... przecież to są chłopskie brednie! A ja, a ja? Spojrz na mnie... Ani zręczności, ani śmiałości, ani silnej woli; boję się krok postawić, żeby mnie nie zakrzyczeli, staję się nieśmiałym wobec idyoty, bydlęcia, stojącego niezrównanie niżej odemnie pod względem moralnym i umysłowym; lękam się stróży, szwajcarów, stójkowych, żandarmów, wszystkich się boję, bo urodziłem się z chorej matki, od dzieciństwa jestem zabity, zastraszony!... My obaj nie powinniśmy mieć dzieci. O, żeby Bóg dał, żeby się na nas zakończył ten znakomity ród kupiecki!
Weszła do gabinetu Julia Siergiejewna i usiadła przy stole.
— Czy się o co spieracie? — zapytała. — Czy wam nie przeszkadzam?