Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy była sama z Łaptiewem, śmiała się długo, zakrywszy twarz rękami i zapewniała, że miłość nie przedstawia dla niej głównej rzeczy w życiu, była nienaturalna, jak siedemnastoletnia dziewczynka, i chcąc ją pocałować, trzeba było zgasić wszystkie świece. Miała już lat trzydzieści. Wyszła za mąż za nauczyciela, ale dawno już z nim nie żyła. Zarabiała na życie lekcyami muzyki i brała udział w kwartetach.
Podczas Dziewiątej Symfonii przeszła znów koło Łaptiewa, jakby niespodzianie, ale tłum mężczyzn, pod kolumnami stojący, nie puścił jej dalej i zatrzymała się. Miała na sobie tę samą aksamitną bluzkę, którą nosiła na koncertach w zeszłym roku i przed dwoma laty. Rękawiczki miała świeże i nowy wachlarz, ale tani. Lubiła się ubrać, ale nie umiała, i żal jej było na ten cel pieniędzy, ubierała się też brzydko i nieporządnie, a gdy na ulicy, stawiając wielkie kroki, spieszyła się na lekcye, można ją było wziąć za młodego chłopca.
Publiczność przyklaskiwała i wołała bis.
— Spodziewam się, że pan spędzi ze mną dzisiejszy wieczór — rzekła Polina Mikołajewna, podchodząc do Łaptiewa i patrząc na niego surowo. — Pojedziemy stąd napić się herbaty.
— Słyszysz pan? Żądam tego. Pan mi dużo zawdzięcza i moralnie niema pan prawa odmówić mi takiego głupstwa.
— Dobrze, pojedziemy — zgodził się Łaptiew.
Po symfonii rozpoczęły się wywoływania bez końca. Publiczność wstawała z miejsc i wychodziła niezwykle wolno, a Łaptiew nie mógł odjechać, nie powiedziawszy nic żonie. Trzeba było stać przed drzwiami i czekać.
— Okrutnie chcę herbaty — skarżyła się Razsudina. — Dusza moja wre.
— Można się i tutaj napić — odpowiedział Łaptiew. — Chodźmy do bufetu.