Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczepił się — powiedział i zmarszczył brwi. — O kamień, prawdopodobnie… Do licha!
Na jego twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Wzdychając, poruszając się niespokojnie i mrucząc przekleństwa, zaczął szarpać wędkę. Szarpanie jednak nie doprowadziło do niczego. Griabow zbladł.
— Jaka szkoda! Trzeba będzie wleźć do wody.
— Ale, rzuć do djabła!
— Niemożliwe… Przed wieczorem najlepiej się łowi… Co za niemiła przygoda, mój Boże. Trzeba leźć do wody. Trzeba! A gdybyś wiedział, jak mi się nie chce rozbierać… Angielkę trzeba usunąć… Przy niej nie wypada się rozbierać. Jednak dama! — Griabow zrzucił kapelusz i krawat.
— Miss… e-e-e — zwrócił się do Angielki. — Miss Tfajs! Że wu pri… jak jej powiedzieć? Jak ci powiedzieć, żebyś zrozumiała? Posłuchaj pani… tam! Tam iść! Słyszysz?
Miss Tfajs wionęła na Griabowa pogardą i wydała dźwięk nosowy.
— Co? nie rozumiesz? Wynoś się stąd, mówię ci. Muszę się rozebrać, kukło djabelska. Tam idź! Tam!
Griabow pociągnął miss za rękaw, wskazał jej na krzaki i przysiadł na ziemi — miało to oznaczać: idź za krzaki i schowaj się tam.
Angielka, ruszając energicznie brwiami, wyrzekła prędko jakiś długi frazes angielski. Obywatele parsknęli śmiechem.
— Pierwszy raz w życiu słyszę jej głos… Niema co mówić, głosik!
— Pluń, chodźmy pić wódkę.
— Niemożliwe, teraz powinna się złowić… Wieczór… Co robić?