Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedział prokurator, niecierpliwie wierzgając nogą.
— Tak — ciągnął dalej sekreterz — popijając zapiekankę, dobrze jest wypalić cygaro i puszczać kółka; wtedy przychodzą do głowy takie marzenia: że niby jesteś wodzem naczelnym, że twoja żona jest najpiękniejszą kobietą na świecie, że ta piękność cały dzień pływa pod oknem twego salonu w takim basenie ze złotemi rybkami... Ona pływa, a wtedy szepcze się do niej: — „Złotko, chodź, pocałuj mnie!“
— Piotrze Mikołajewiczu! — jęknął prokurator.
— Tak — ciągnął dalej sekretarz — skończywszy cygaro, zakasujesz poły szlafroka i — do łóżeczka. Kładziesz się tak na plecy, brzuszkiem do góry i bierzesz gazetę do ręki...
Prezes zerwał się z miejsca, cisnął pióro i obydwiema rękoma schwycił kapelusz.
Pomocnik prokuratora, zapomniawszy o swym katarze i omdlewając z niecierpliwości, również się zerwał.
— Jedziemy! — krzyknął.
— Piotrze Mikołajewiczu, a co będzie z pańskiem votum separatum? — zląkł się sekretarz. — Kiedy je pan napisze? Przecież o szóstej musi pan jechać do miasta!
Prezes machnął ręką i rzucił się ku drzwiom. Pomocnik prokuratora też machnął ręką i porwawszy swój portfel, znikł za przewodniczącym.
Sekretarz westchnął, spojrzał za nimi z wyrzutem i zaczął sprzątać papiery.