Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, prawdopodobnie jest to smaczne — powiedział prokurator, uśmiechając się smutnie. — Indyczkę, może być, zjadłbym.
— Boże drogi, a kaczka? Jeżeli wziąć kaczkę młodziutką, upiec ją w brytfannie, z kartofelkami, tak, żeby kartofle były pokrajane na drobne kawałki, przyrumieniły się i przesiąkły kaczym tłuszczem i żeby...
Twarz filozofa Miłkina nabrała wyrazu zwierzęcego, chciał, widocznie, coś powiedzieć, cmoknął wargami, wyobraziwszy sobie, widocznie, pieczoną kaczkę, lecz nagle, jakby porwany przez jakąś siłę nieznaną, nic nie mówiąc, chwycił kapelusz i uciekł.
— Tak, zjadłbym może i kaczkę — westchnął pomocnik prokuratora. Prezes wstał, przeszedł się trochę i znowu usiadł.
— Po pieczystem człowiek staje się najedzony i wpada w stan słodkiego zamroczenia — kontynuował sekretarz. — I ciało czuje się wtedy dobrze i dusza odczuwa błogość. Dla większej rozkoszy można wypić ze trzy kieliszki zapiekanki.
Prezes cmoknął i zakreślił arkusz.
— Już szósty arkusz psuję — powiedział z gniewem. — To jest oburzające!
— Niech pan pisze, niechże pan pisze — szepnął sekretarz. — Ja nie będę. Ja pocichutku. Powiem szczerze, Stefanie Francewiczu, na sumienie — ciągnął dalej ledwo słyszanym szeptem — zapiekanka domowej roboty lepsza jest od szampana. Po pierwszym kieliszku opanowuje cię takie jakieś omroczenie, fantasmagorja taka i zdaje się, że siedzi się nie u siebie w fotelu, lecz gdzieś w Australji, na jakimś miękkim strusiu...
— Ależ pojedźmy już, Piotrze Mikołajewiczu! —