Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze z niego pijak wyrośnie. Kto to napisał? — zapytał głośno Praczkin.
— Puszkin, tatusiu.
— Puszkin? Hm... Jakiś dziwak. Piszą, piszą, a sami nie wiedzą co. Aby pisać.
— Tatusiu, chłop przywiózł mąkę.
— Przyjąć.
Ale i mąka nie rozweseliła Praczkina. Im więcej starał się pocieszyć, tem dotkliwiej odczuwał stratę. Tak mu było szkoda ośmiu rubli, tak szkoda, jakgdyby rzeczywiście przegrał osiem tysięcy. Kiedy Wańka skończył lekcję i umilkł, Praczkin stał przy oknie i ze smutkiem spoglądał na stosy śniegu. Widok śniegu tylko jątrzył ranę jego serca. Przypominał mu o wczorajszej wyprawie do naczelnika wojskowego. Żółć w nim wezbrała i podeszła pod serce.
Potrzeba wyładowania na czemś swego niezadowolenia dosięgła stopnia, niecierpiącego zwłoki. Nie wytrzymał...
— Wania! — krzyknął. — Chodź tu, dostaniesz w skórę za to, żeś wczoraj stłukł szybę!