Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, cicho...
Następuje milczenie. Denis przestępuje z nogi na nogę, patrzy na stół, pokryty zielonem suknem i gwałtownie mruga oczyma, jakby widział nie sukno, lecz słońce. Sędzia śledczy coś prędko pisze.
— Mogę odejść? — pyta Denis po krótkiem milczeniu.
— Nie. Muszę cię zaaresztować i odesłać do więzienia.
Denis przestaje mrugać i podniósłszy swe gęste brwi, pytająco patrzy na urzędnika.
— Jakto, do więzienia? Wasza Wielmożności! Ja nie mam czasu, muszę na jarmarku odebrać trzy ruble za sadło.
— Milczeć, nie przeszkadzać!
— Do więzienia... Gdyby było za co, tobym poszedł, a tak, ni stąd, ni zowąd... Za co?.. Przecież nie kradłem, ani się nie biłem... A jeżeli wedle podatków, to niech pan nie wierzy wójtowi. Sumienia nie ma ten wójt.
— Milczeć!
— Ja i tak milczę — mruczy Denis. — A wobec tego, co wójt nazmyślał w raporcie, to gotów jestem przysiąc. Jest nas trzech braci: Jegor, ja i...
— Przeszkadzasz mi... Hej, Semionie! — krzyczy sędzia. — Wyprowadzić go!
— Jest nas trzech braci — mruczy Denis, podczas, kiedy dwóch tęgich żandarmów bierze go i wyprowadza. — Brat za brata nie odpowiada... Kuzma nie płaci, a ty, Denisie, odpowiadaj... Sędziowie!... Umarł nieboszczyk pan generał — Panie, świeć nad jego duszą! — onby wam, sędziom, pokazał... Trzeba sądzić z rozumem, a nie byle jak... Cóż, bij, jeżeli jest za co, ale wedle sumienia...