Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A naprawdę pyszna i dumna! I w cierpieniu żeby nie był nikt nademnie! Może to prawda, że my inteligenci, musimy zawsze chlubę z czegoś uczynić: pod własną figurę piedestał wyrychtować. Bez dążeń do rekordu pod jakimkolwiek względem, bez tych licznych zadowoleń miłości własnej tracimy bodźca do czynów.
— Otóż ja chcę być rekordową!
— Panno Zosiu, naprawdę i tu jest praca! Sama dziś pani mówiła o zepsuciu powojennem.
— Wiem, że i tu jest praca. Ale proszę pomyśleć, że tam jest lud taki ciemny na duszy, cały jeszcze we władzy ponurego wschodu... Wmurowany jest w naszą potęgę, oddawna wciągnięty w orbitę naszego rozwoju. Musimy mu oddać część naszych sił, by go dźwignąć na wyższy szczebel rozwojowy. Dla niego zamknięta brama zachodu. Przekroczywszy ją, dusze biorą skrzydła. Na wschodzie każda głębia — to dno upadku, a to, co latać próbuje — to tylko błony nietoperza. Trzeba złożyć ludom ruskim na ofiarę część ludzi najlepszych, by przypływem ich siły duchowej tą masą cielesną wstrząsnąć, pchnąć w ruch po naszej orbicie, orbicie zakreślonej dokoła słońca. Tem dziełem odkupienia zjednoczymy się z braćmi szczepu ruskiego w sferze duchowej, której sfera widzialna jest tylko hipostazą.
— No, proszę, proszę, druchny się trzymają takie terminy teologiczne! Toż druchna prędko w kozi róg zapędzi swego byłego prefekta, z którego młynek społeczny wymełł sporo patrologji, apologetyki, dogmatyki etc.
— Wolne żarty druha księdza! Ale czy mam rację?
— Nie ma druchna racji. Ale czy to kiedy druchna