Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy, wargami szepce nieustanne pacierze, ma różaniec, gruby kij, czarną otwartą garść wyciąga ku przechodniom. Nad nim przez mur przewieszają się gałęzie kasztana, białe od ciężkich olbrzymich kwiatów. Wysoko, szeroko na ciemnym błękicie nieba rozkłada się stare drzewo. Góra kwiatu i jasnego liścia już zasłoniła nizki domek z okiennicami i daleką, daleką dzwonnicę, które widać było codziennie przez całą długą zimę. Białe obłoki stoją na niebie, oczy bolą patrzeć na ich ostry blask. A oto przejechał szybko wóz chłopski z ogłuszającym klekotaniem i szczękiem. Już znikł, ale jeszcze stoi w oczach poważna twarz starego chłopa, który nic nie wie o chciwie patrzących nań uczniach, ani o groźnym profesorze, ani o strasznej gramatyce. Pojechał sobie za rogatkę na cudną wolną drogę, między pola szerokie, zielone. Jakiż on szczęśliwy, ten chłop! Nagle zimny dreszcz — serce zamiera. Nauczyciel przewraca kartki w swoim notatniku, długo szuka i szpera — klasa zamiera i trzęp-