Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słuchała go zawsze, ale teraz zaprzedała mu się całą duszą. Będzie ją mógł poprowadzić, dokąd zechce. Czuła jakby łańcuch na szyji i czuła go z radością. Była dumną z tej swojej pokory. Znowu poczuła w sobie zmianę. Na lepsze? Na gorsze? Poczuła, że chce służyć wiernie, jak pies, długo, jak najdłużej i że gotową jest zginąć natychmiast, jak będzie potrzeba — jak rozkaże Leon. Znalazł się ktoś, co będzie za nią myślał, za nią stanowił. Poczuła się bezpieczną, nareszcie spokojną.
— Kamo — o tym wszystkiem ani słowa. Nikomu! Po co mówiłem? Potrosze czułem potrzebę ulżenia sobie i w tem jest moje przestępstwo, które zaprawdę jest wielkie. A głównie chciałem ciebie podeprzeć w złej godzinie i przygotować do rzeczy dalszych. I tego też chciałem, żebyś mi wierzyła. Mnie polubić nie można, ale — ufaj mi1
— Nie wiem, co znaczy lubić, nie lubić. Uczynię wszystko na wasze jedno słowo.
— Bez przesady, towarzyszko! Powracając do rzeczy praktycznych... — tu głos Leona stał się zwyczajny, suchy, ostry — muszę ci z całą powagą i surowością zwrócić uwagę na jedną rzecz. Szarpałaś się tu ze mną i chciałaś wysiadać. To źle. Ale szarpałaś się ze mną, kiedy trzymałem w ręku bombę. Otóż można warjować, mówić nonsensy i tracić głowę, ale nam nie wolno nigdy w żadnej okoliczności zapominać o tym, te bomba raz tylko upada! Uderzyłem cię i nie przepraszam. Bolało?
— Jeszcze boli. To dobrze. Zasłużyłam.