Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez sporą chwilę jeszcze było w izbie cicho po tym czytaniu. Przez sporą chwilę trwali ludzie w skupionym milczeniu, jak gdyby chcieli uczcić poległego towarzysza, którego głos przyszedł do nich z za grobu, z tamtego świata…
Pierwszy Knoblak westchnął ciężko i odezwał się głosem wzruszonym:
— Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie!… A światłość wiekuista niechaj mu świeci!… Niechże ta bomba ozerwie na znak, kogo należy, za tę jego śmierć niewinną!
I Tymczasem na progu ciemnej izby stanął gruby, nieduży człek i wolniusieńko, jakby się skradając, szedł do stołu. Stawał, przyglądał się, przygarbiony, zaczajony, oczy sobie od blasku lampki osłaniał — a nikt nie mógł wyrozumieć, o co tu idzie.
— Walek? Cóż ty takiego wyrabiasz?
Ale chłop w jednej chwili rzucił się na Knoblaka, obalił go razem ze stołkiem, ucapił za ramiona i zaczął tłuc łbem o podłogę, at się rozlegało.
Oderwali go wreszcie. Powypadali wszyscy z drugiej izby i wszyscy razem zaczęli gadać. Figiszewski zbladł i wstał na równe nogi. Zdawało mu się, jakby coś zaczynał rozumieć.
Każdy od siebie pytał Walka i ciągnął go do siebie. Chłop nic nie gadał, bo nie mógł wydusić ze siebie słowa, tak był wzburzony. Wreszcie rzucił się z nową zapalczywością na powalonego i w nieludzki sposób dał mu jeszcze dwa razy z rozmach u po gębie. Oderwali go znowu. Wreszcie chłop się opamiętał i zaczął krzyczeć: