Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzew wiedzie do zatajonego ostępu, do samego serca puszczy. Tam spiętrzone, rzeźbione pałace i świątynie grają zlotem i tysiącem barw w modrej głębinie nieba, u stóp zastygłej w śniegach krainy gór, na brzegach świętego jeziora. Tonie w kwiatach, mieni się w oczach utajona stolica. Nie postała tam noga przybysza obcej rasy, panującej na morzach. Jeszcze trwa nieskalany odwieczny czar wolnego plemienia. Jeszcze pradawni bogowie władają duszą ludu, rozsianego wśród morza zieleni w tysiącach plecionych chat. Jeszcze bóg żyjący, król i jego boski ród odbierają należną cześć, jako i jego przodkowie ojcowie bogów, których duchy, zaklęte w szczyty gór, w cudowne źródła, w święte węże, strzegą kraju i ludu. Ale napróżno modlą się kapłani w mrokach najtajniejszej świątyni u stóp bóstwa bóstw, w którego odsłonięte oblicze od wieków nie śmiał spojrzeć nikt. Jeden jedyny stuletni kapłan mocą i oczami ducha, wiedzą ukrytą ściga po niezmiernym świecie królewnę porwaną i zagubioną. Strasznemi zaklęciami zwalcza jej wrogów, wyzwala ją i prowadzi zpowrotem. Dziewczyna poglądała sennie w dal, oplotła rękami nagie kolana. Na zdartym, wypłowiałym kobierczyku jej stopy spoczywały jak skarby klejnotów. Wytoczone z ciemnego bursztynu, spięte w kostce mosiężnemi klamrami, mocne, zwięzłe, wyraziste, wymarzone w kształcie, stworzone dla uwielbienia — stopy królewny, przed któremi bije czołem tłum wasali. Prześwietną, niepodobną do prawdy była ona jedna jedyna ponad wszystkiem, co tu roiło się nędzne i nie-