Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieścia beczek, w każdej po trzy pudy złota. Gdyby kapitan Alikow był tęższym człowiekiem, dałby sobie radę z całym skarbem i z pewnością nie mielibyśmy sposobności mówić teraz o tem wszystkiem. Biedak z radości doznał jakiegoś porażenia na umyśle i na nasze szczęście narobił głupstw bez liku. W opętaniu ostrożności i pośpiechu, gdyż nadobitkę już nadciągała wzdłuż linji kolejowej czerwona armja, pozbywał się niedogodnych świadków wielkiego odkrycia i na początek kazał rozstrzelać Czechosłowaka, jako bolszewickiego szpiega. Na trzech furach wojskowych pod eskortą wywiózł skarb o dzień drogi za stację i kazał zakopywać beczki w głuchej tajdze. Nie utrzymał się jednak w charakterze oficerskim i bojąc się, że go w tej pustyni zamordują właśni ludzie, kazał odbić jedną beczkę i każdemu z siedmiu żołnierzy dał po pięciokilowej płytce złota i odebrał od nich przysięgę na gieorgiewski krzyż, który nosił na piersiach. Na noclegu przy ognisku, gdy żołnierze warjowali z radości i całowali po butach swego dobroczyńcę, a mimo to jako ludzie ciemni i dzicy, nie umiejący się pohamować, już poglądali na niego zbyt wyraźnie brzydko, poczęstował ich wódką zaprawioną opjum, i gdy się uspokoili i posnęli, powystrzelał ich co do nogi. Zabrał od nich złoto i pojechał przez lasy, wzdłuż linji kolejowej, ale już na zachód, w stronę bolszewicką. Mniejsza o jego koleje niesłychane, straszne i śmieszne. Nic nas nie obchodzą jego rozpaczliwe, niedołężne i tchórzliwe próby odkopania skarbu. Dość, że tajemnica złota jest w naszem ręku,