Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czerwone latarnie na ostatnim wagonie. Majaczyły, zlały się w jedną plamą, znikły.
Osłupiałemi oczami patrzał w napis grobowy i jeszcze nie wierzył. Ach, niema w tem żadnego cudu, poprostu obyło się bez niego. Zjawiła się chyłkiem, jak złodziej, ukradkiem ustawiła płytę, uciekła. Niegodziwa kobieta. Wstrętna warjatka. Opamiętała się, a wstyd jej było przyznać się. Oczywiście teraz go za to nienawidzi. Rządziła się tu o miłą od niego i nikt mu nie dał znać, choćby sam ten proboszcz, pała jedna, pomidor. Na kamieniu rzucony był pąk białych i czerwonych astrów. To z księżego ogrodu. Były zupełnie świeże. Może tu była jeszcze dzisiaj? Może przed chwilą? Szkoda, że się nie spotkali, kiedy uwierzyła nareszcie, że jest wdową, oddałby jej tą obrączkę. Teraz nagwałt ściągał ją z palca Była za ciasna i ani rusz. Spieszył się, szarpał się z nią. Palec wnet nabrzmiał i nie puszczał. Śluby mistyczne... Ogarnęła go wściekłość. W jednej chwili ulotniły się ból, i żal, i zapamiętałość tęsknoty, i wszystkie nadzieje i sny. W pustce hasała straszliwa i śmieszna żądza zemsty. Bolał opuchnięty palec. Obejrzał się w strachu — ona tu gotowa przyjść (podejrzana dama na werandzie plebanji!!) i zastanie go tu z obrączką, dostrzeże ją odrazu, natychmiast, to oczywiste. A właśnie niech przyjdzie. Niech. Zaraz tu będzie, konie przed plebanją na nią czekały, obrócone ku cmentarzowi... Tędy musi jechać do kolei, na nocny pociąg... Nie przejedzie, nie wstąpiwszy jeszcze bodaj na chwilę. Kiedyż ona tu będzie? Może już nigdy w życiu, dziura