Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poeta — zakrzyknięto. I znowu:
— Spokój! Bo każę publiczność usunąć — rzekł sędzia. A do świadka chłodno:
— Więc, hm... Głośno było czy cicho?
— Głośno przeraźliwie — ten odparł.
— A Dziadek?
— Ujrzałem go nagle, jak z mgły się wynurzył. Przywarłem do ściany, jakbym wejść w nią pragnął, stać się cieniem przechodnia rzuconym na chropawą powierzchnię. On szedł w chmurze błękitnej. Aż stanął o krok, tak blisko, jak... o! — wskazał stół sędziowski. Ktoś parsknął i ucichł.
— Czekałem — rzekł policjant — patrząc w lufy uniesione, którymi najeżony był jego pancerz. Na salwę czekałem w tłum, który w osłonę rozbitych tramwajów, wozów, aut, do góry kołami leżących na grzbietach jak chrząszcze, cofał się, bez popłochu, czujny i, jak mi się zdało, gotowy do skoku w chwili, gdy zabłyśnie w lufach uniesionych ogień. On czekał. Jakby się zadumał...
Głos: — Sprzęt wojenny nie duma!
— Cisza! Wyprowadzić każę! Cóż Dziadek?
— Nie strzelał. Tłum, milcząc, poskramiał.
— A tłum?
— Walką rozszalały nie przyjął wezwania. Strzelono raz — dwa, jakby drażniąc olbrzyma. Gdy milczenia nie przerwał — ruszono...
— I bez strzału wrogowi zdano czołg, który imieniem Marszałka, Wodza Narodu, Ojca Armii zwany, symbolem był miłości, jaką naród żywi dla tego, co go do historii rozbudził, z niewoli wskrzeszając — bez strzału? — zawołał prokurator.
A potem, kiedy świadek milczał smutno, przedstawiciel państwa podniósł dłoń i skończył.
— Więcej pytań nie mam. Następny, proszę.