Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dywan, obraz ze ściany — albo z banku przychodził list z zawiadomieniem, że znowu konto uszczuplono, albo z dziękczynieniem ktoś się zjawiał za hojny datek — kiedy płacze ciotek i wujów złorzeczenia wstrząsały domem, wtedy: „Laskę” — huczał — „konia!” i „mały, ze mną!”... I do kościoła klapu-klap, na jakiś odpust lub procesję albo na zwykłą cichą mszę, albo tak sobie, tak po prostu, na drzemkę w ciszy rozpachnionej dymem kadzidła, stęchłą wodą (latem tylko, gdy lilie kwitły, ogrodem mocno pachniał kościół, a zimą, w porze żłóbka — lasem; a wiosną — w porę męki Pańskiej — hiacyntami oraz domem zasobnym, czystym i wesołym: wanilią, terpentyną, płótnem)...

...Świat we mnie widział dziecko święte (ówczesny papież rzucił hasło: — Niechaj — powiedział — wiek dwudziesty stanie się wiekiem świętych dzieci... Więc się mnożyły: coraz nową dziecinę odkrywano, która postacie widzi, głosy słyszy, róż zapach czuje i umiera wśród słodkich widzeń. Mały święty — ideał taki był na czasie: raz wraz broszurki wydawano o jakimś malcu, co przedwcześnie dojrzał do nieba. Przykład zaś działa...) Twarzyczkę miałem słodką, jasną, która kalectwo nagradzała głowy zanadto rozrośniętej.
— O, aniołeczku — łkały dziady, gdym z dziadkiem do kościołów wkraczał. Nieśmiałe dłonie dotykały ubranek moich; czarne zawsze nosiłem stroje, z koronkami u rąk białymi, i na szyi. Do całowania rączek moich pchali się hurmą, lecz za siebie chowałem dłonie mrucząc skromnie:
— Nie trzeba, mili, nie wypada!
— Krzyżyk nad nami zrób, paniczu — wołały z uniesieniem dziady, a ja z rumieńcem zawstydzenia w powietrzu linie dwie kreśliłem ponad głowami schylonymi.