Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze bym tylko zawieźć pana chciał w karawanie, jak woziłem wszystko, co było znamienite i zmarło... Panicza tylko nie powiozę, bo czasy będą pewno inne... Mówią, że palić będą zwłoki, zamiast je grzebać na cmentarzach... Mówią, że wojna będzie, jakiej nie było dotąd... Ja tam nie wiem. Nic nie wiem. Wracaj do swych zabawek, młody panie...
Wracałem do nóg mego dziadka, w ciemną jaskinię, gdzie pachniało spoconym filcem starych kapci i wyschłym drzewem. Wojska moje precz musztrowałem, pacierz szepcząc o zgubę wroga rychłą, krwawą i tak zupełną, jak zupełne było zwycięstwo nad szatanem Pana Zastępów. Jego sługą tak wiernym byłem, jak żołnierze z ołowiu mnie byli wierni — świętym byłem — żołnierzem armii — instrumentem Pańskiego gniewu — anielskim mieczem i promieniem, co z ręki Pańskiej pada, pomór i pożar niosąc ludziom.
— Niedoczekanie — mruczał dziadek, gdym mu donosił to, co Dubiel o ciemnych machinacjach gadał. Niejednom dodał, aby jeszcze podsycić jego gniew zbyt słaby. Mówiłem:
— Szpiegują każde poruszenie twoje i moje. Każdy grosz w jałmużnę dany biedakowi notują w książkach, aby potem dowieść, żeś bzik... A gdybyś nagle w złość wpadł, gdybyś coś rozbił, pobił kogo, lub gdybyś głupstwo jakieś palnął, wszystko zapiszą i powtórzą gdzie trzeba: sędziom i doktorom, którym zapłacą, by cię zamknąć w domu dla niedołężnych starców. A wszystko po to, by sierotę skrzywdzić i zamknąć w innym domu...
— Niedoczekanie! — walił pięścią o stół, pod którym plany snułem i spod którego suflowałem, co ma uczynić zagrożony od córek złych.
— Co robić, dziecko? — pytał szeptem, dmuchając w wąsy.