Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

celów. Zawinił przecież naiwnością, z jaką dał posłuch zapewnieniom maniaka albo też spryciarza, który, jak słychać, zniknął z miasta”. „Zniknął, bo w kryminale siedzi” — drwił lewicowy polemista z „Naprzodu”, co od ćwierć wieku już prowadził bój z cytowanym wyżej „Głosem”. — Policja świętych też nie lubi, ni cudotwórców, Pan Jezus też by pewnie siedział, gdyby się zjawił w naszych czasach. Górą celnicy! I górą faryzeusz Ż.! „Czy jest normalnym ten pan Ż.”? — pytał brutalnie felietonista z popołudniowego „Tempa Dnia”. — Mówią postronni, że zdziecinniał, że mały wnuczek, dziecko dziwne, nie całkiem pono też normalne, wpływa na czyny przemysłowca i że rodzina już od dawna chce starca poddać kurateli...”
Pamiętne dni! Co do mnie, byłem w siódmym niebie. Wszak moim dziełem było to zamieszanie całe... To jedno moje „nie!” spod biurka wstrzymało dziadka, kiedy bzika czy franta zamierzał wygnać precz, „nie trzeba!” — krzyknąć tak, jak krzyczał wszystkim poprzednim wysłannikom szaleństwa. Jam to szaleństwo sprowokował, jam je wywołał z głębi duszy, z duszy dziadkowej, z duszy miasta. Moich żołnierzy ustawiałem pod biurkiem starca, co teraz przez dzień cały gawędził czule z wariatami, którzy się doń schodzili sznurem, jakby do króla czy patrona. Przed naszym domem tłum wystawał dziadów, dziwaków, wydrwigroszy, ciekawskich oraz policjantów tajnych i jawnych. A także dziennikarzy trocha.
Zasłony w oknach opuszczono jak w czasie wojny. Nikt z domowych nie opuszczał progów mieszkania. Służące tylko dla zakupów biegały chyłkiem, wczas o świcie. Nawet do stajen nie szedł dziadek, wiedząc, że całe gospodarstwo jest wciąż pod pilną obserwacją: w oknach i na balkonach, które na dziadka folwark