Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 3.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
356

Ruskie szepcą cóś Bojary.
Wtém drzwi narozcież otwarły,
I wszedł Henryk w sukni mniszéj.

Nikt nie witał, nikt nie poznał.
On do Witolda podchodzi.
Dumném okiem Kniaź go zmierzył,
Nie dał ręki, wzgardą wita.
— Cóż na zamek nasz was wiedzie?
Czyli pamięć umów dawnych,
Które dawno potargałeś? —

— Cicho, Xiążę! — Henryk rzecze —
Nie tu miejsce, nie w biesiadzie,
O ważniejszych mówić sprawach.
Jestem na Zofij weselu.
Gdy zechcecie wiedzieć więcéj,
Wszak wielki zamek xiążęcy —
Inne miejsce na rozmowę
Znajdziem. Jam poseł Jagiełły. —

Na te słowa tajemnicze
Lica Witolda się palą;
Wstał, radość mu z oczów błyska,
Chodzi, obrzędy przyśpiesza,
Sam córkę sadza za stołem,
Sam przewodniczy biesiadzie.
A Mistrz, widząc go wesołym,