Strona:Anafielas T. 2.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
67

Córka na koniu przelękła została,
I lice drobną ręką zasłaniała.
Aż las się zatrząsł od Mindowsa śmiéchu —
— Gościnnie moi przyjmują poddani.
Ktoż ta Miedziojna? Sudymuncie stary!
Córka to twoja? —
A Bojar się podniósł
I odrzekł — Córka, Panie! — Nie mam syna,
Jedna mi ona po żonie została.
Córka, lecz serce męzkie w piersi bije;
Z łukiem na plecach jeździ ze mną w knieje;
A gdy raz Niemcy grodzisko napadli,
Na wałach stała, jak dzisiaj na łowach,
I biła Niemców, jak bije jelenie. —

Mindows spoglądał, potrząsł czarną głową,
Jak dzik, gdy paszczę otworzy széroką.
— Na łowy, krzyknął, i do was, mój stary,
Pojadę chwilę odpocząć, do grodu —
Daleko jeszcze? — Tu w lasach, śród błota,
Zamczysko moje, na Wałundę[1] drogi. —
— Na łowy! daléj, — rzekł Mindows, i konia
Puścił ku lasu. — Psy zagrały znowu,
I w ciemnéj puszczy myśliwi zniknęli.





  1. Godzina.