Strona:Anafielas T. 2.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
280

Dwakroć od nieba za dziećmi swojemi
Duszą się matki zwróciła ku ziemi.

Rankiem wszedł Mindows do żony świetlicy,
Z nim dwóch Ewarte i dwóch Wejdalotów,
Słudzy, siepacze za niemi cisnęli —
I stali w progu, iść daléj nie śmieli.
Marti leżała blada na pościeli,
Ale ust tchnienie już nie poruszało,
Życia na licu, w rumieńcu nie było,
I piersi wpadłych oddech nie podnosił.
Złożone ręce, zamknięte powieki —
Weszli, a hałas nie zbudził uśpionéj —
Tylko się dzieci porwały z posłania,
I dwóma głosy matki zawołały.

Mindows stał nad nią niemy i wybladły,
Trup żywy jeszcze nad nieżywym trupem. —
— Umarła! — krzyknął, i zamilkł ponuro,
Aż płacz dziecięcy zdrętwiałego zbudził.
— Na konia! woła, na wrogi, za wiarę! —
Leci w podwórzec zjadły, bez pamięci,
— Na koń! na wojnę, na Mnichy, na Lachy! —
Wypadł najpiérwszy, za nim tłum się goni,
I całe wojsko z pod zamku się rusza,
Rozwija, wielkim boju krzyczy głosem,
W ślad bieżąc, kędy podkowy ztotemi,
Koń jego drogę wybija przed niemi.