Strona:Anafielas T. 1.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
123

Bitny on w polu, pracowity w domu,
Ale na jutro i siebie niepomny;
Czci dzień dzisiejszy, jak ojców wspomnienie,
A burza, która nad głowy się zbiera,
Dopiéro straszna, kiedy weń uderzy.
Nigdy jéj Litwin przewidzieć nie żąda,
Nigdy się od niéj uchronić nie stara.
Gdy pełne chaty, nabite stodoły,
Jedzą i piją, dopóki wystarcza;
Przyjdzie głód potém — wszyscy się rozbiegą
I pójdą chleba daleko gdzieś szukać. —


Tak mówił starzec; a Witol spragniony
Słuchał go duszą młodą i ciekawą.
Drugi raz patrząc w niebo mądry Krewe,
W błyszczące gwiazdy zgasłe oczy wlepiał,
I Witolowi dawne prawił dzieje
Xiężyca, słońca i gwiazd ich orszaku:


— Słońce Bogini jest xiężyca żoną.
Codzień powstaje ze wschodniego kraju,
Z mokréj kąpieli, na wozie złocistym,
W którym trzy konie wprzężone hasają.
Powolnie niebo przejeżdża dzień cały,
Aż znowu wróci na łoże spokojne.
Z ich się małżeństwa gwiazdy porodziły,